Dom, w którem się urodziłem, stał w pewnym śląskim miasteczku, które dzisiaj jest polskie: Lauban - Lubań. Przodkowie moi byli biednymi chałupnikami, tkaczami, rzemieślnikami i chłopami, czasem, gdy bywało trudniej, musieli chwytać się dorywczych prac. Przez ponad dwa stulecia żyli na Dolnym Śląsku i w gó;rach w okolicach Glatz (Dziś Kłodzko); głębiej w przeszłość nie sięgają już; rodzinne dokumenty. Nie pamiętam mojego ojca (choć moż;e powinienem, bo urodziłem się w 1942 r.). Był urzędnikiem, głęboko wierzącym katolikiem i nie był nazistą. Przed słuźbą w Wehrmachcie uchronił go fakt, ż;e był niepełnosprawny fizycznie. Nie, ojciec nie był w ruchu oporu, ale był dobrym, łagodnym człowiwkiem, któ;ry - tak mi opowiadano - duż;o pomagał innym w tych trudnych czasach. Unmarł wiosną 1945 roku; zabiły go trudy ucieczki przed zbliż;ającym się frontem wschodnim w zimie 1945.
Ta ucieczka, ból mojej matki po stracie męża i stracie ziemi rodzinnej - wszystko to odcisnęło się na moim dzieciństwie. Dom, który rodzice moi zbudowali na cenę wielkich wyrzeczeń, został zniszczony w czasie wojny. Podczas walk w 1945 r. miasto, w którym się urodziłem, przechodziło wile razy z rąk do rąk. Pewne zdjęcie z ostatnich tygodni wojny obiegło cały świat: pokazuje ono Hitlera na zrujnowanym rynku mojego rodzinnego miasteczka, które Wehrmachtowi udało się na krótko odbić z rąk rosyjskich, oraz dzieci, mnóstwo dzieci w ciężkich bojowych helmach. To wszystko, co wtedy jeszcze pozostało niemieckiemu Wehrmachtowi jako mięso armatnie.
Miasto, w którym się urodziłem, jest dla mnie miastem obcym; nie łączą mnie z nim żadne żywe wspomnienia, żadne nostalgiczne uczucie. Fakt, że jest to dziś polskie miasto, nie przysparza mi bólu. Moją Heimat, moją ziemią ojczystą, stały się inne miasta; miasta, w których żyłem, kochałem i myślałem, i w których zbierałem moje życiowe doświadczenia. W tym sensie mogę powiedzieć, że moją Heimat stały się także konkretne miejsca w Polsce; ale nie jest nią moja śląskie miejsce urodzenia.
Naturalnie moja matka odczuwała to wszystko inaczej. Aż do śmierci cierpiała z powodu utraty ojczyzny: właśnie Lauban pozostał na zawsze jej ojczyzną. Wielki był ból mojej matki, wiedziała jednak, że jej strata była konsekwencją przegranej wojny, wojny zbrodniczej, która rozpoczęli i z przerażającym okrucieństwem prowadzili Niemcy. Nigdy z ust matki nie usłyszałem słowa nienawiści wobec Polaków, którzy dziś żyją w mieście Lubań. Nie, matka nie była wcale wolna od uprzedzeń pod adresem Polaków; zakorzeniły się one zbyt głęboko w świadomości jej pokolenia. Ale matka chciała, żeby ci, którzy dziś żyją na Śląsku, tam znale?li swą Heimat i w tej Heimat mogli czu? się bezpiecznie. Ta prosta kobieta, moja matka, była osobą wielką: krzywdę jej wyrządzoną potrafiła przyją? jako pokutę za zbrodnie, które popełniono w imieniu narodu niemieckiego. Matka żyła w świecie prostej pobożności, w której żywe było doświadczenie winy i przebaczenia, skruchy i pokty, dzięki którym dopiero możliwe staje się pojednanie.
Z podobnym duchem, z podobnym myśleniem jak u mojej matki spotkałem się potem w Polsce, podczas mego pierwszego pobyto w roku 1965 na pielgrzymce ze Zgorzelca do Auschwitz z "Akcją Znaków Pokuty" (Aktion Sühnezeichen) i wiele razy podczas późniejszych podróży. Anna Morawska, Stanisław Stomma, Tadeusz Mazowiecki, Jacek Susuł, Józefa Hennelowa, Jerzy Turowicz, Mieczysław Pszon - to byli nasi rozmówcy z kręgów inteligencji katolickiej. Fascynowały mnie wówczas te rozmowy, te intelektualne debaty, te projekty polityczne, odważne i sięgające w daleką, trudno wtedy wyobrażalną przyszłość. Kiedy wspominam dziś tamte lata, wydaje mi się, że dwi rzeczy zadecydowały przede wszystkim o tym, iż możliwe stało się wytworzenie zaufania i jakiejś głębokiej łączności - były to: głęboko przeżywana wiara, traktowana jako coś oczywistego, oraz bezwarunkowa gotowość do pojednania. "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie" - to zdanie zapoczątkowało pokój między Polakami i Niemcami.
Przyjeżdżaliśmy do Polski z Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Pojednanie, którego pragnęliśmy, było w oczach komunistycznych władców NRD zbędne. Między oboma "braterskimi krajami" istniały traktaty, była "granica przyjaźni na Odrze i Nysie", były rozmaite kontakty polityczne, gospodarcze i kulturalne. NRD zaliczyła się po wojnie do grona zwycięzców, ogłaszając się ostoją antyfaszyzmu. W marksistowskiej nauce o zbawieniu nie było miejsca na winę i skruchę, na przebaczenie i pojednanie. Nie pojmowano przy tym, że po wojnie, w której Polaków i Niemców rozdzieliła najpotworniejsza do wyobrażenia wrogoś?, pa?stwowe dekrety i umowy mogły by? wprawdzie przesłanką dla pojednania, nigdy jednak nie były w stanie same z siebie do tego pojednania doprowadzi?. Pojednanie pozostawało "zastrzeżone" dla Kościołów i oddolnych grup, takich jak "Akcja Znaków Pokuty", i dla wielu zaangażowanych, pełnych dobrej woli ludzi, wśród których bez wątpienia znaleźli się także co poniektórzy towarzysze partyjni. Bolesnym, ale i otrzeźwiającym doświadczeniem okazał się fakt, że wszystkie te oddolne starania o pojednanie ze wschodnim sąsiadem były na wszelkie możliwe sposoby utrudniane przez pa?stwo NRD-owskie oraz przez partię SED (Socjalistyczną Partię Jedności Niemiec).
W roku 1965, gdy po raz pierwszy jechałem do Polski, wcale nie było dla nas takie oczywiste, że my, Niemcy, zostaniemy dobrze przyjęci. A już najmniej liczyliźmy na to, że będzie to powitanie serdeczne. Zbyt świeża była pamięć o wojnie i o cierpieniu, jakie Niemcy zadali Polakom i polskiej ziemi. Rany długo jeszcze miały pozostać nie zabliźnione. Do odważnych pionierów pojednania należeli Niemcy Lothar Kreyssig oraz Günter Särchen, w Polsce byli to przede wszystkim członkowie Klubów Inteligencji Katolickiej. Wspierali oni pracę pierwszych grup "Znaków Pokuty" w Auschwitz i w Majdanku i pozostali naszymi najważniejszymi partnerami aż do upadku NRD. Nie należy też zapomnieć, że działalność "Akcji Znaków Pokuty" na terenie Polski zapocz?tkowała wschodnia część "Akcij" - z NRD - działająca w warunkach bardzo trudnych, wbrew wolo władz i prawie że w konspiracji.
"Akcja Znaków Pokuty" obejmowała naturalnie tylko niewielką grupę ludzi - mniejszość, która ginęła w 16-milionowym społeczeństwie NRD. Mogła ona (co zresztą odpowiadało jej intencjom) być znakiem, znakiem pokuty, niczym więcej. Publiczne oddziaływanie "Akcji" na społeczeństwo NRD ograniczało się do tej przestrzeni, jaką stwarzały Kościoły; o pielgrzymkach pokutnych "Akcji" i jej organizowanych w Polsce obozach państwowe media NRD nie informowały. Podobnie zresztą było w Niemczech Zachodnich, gdzie szersza opinia publiczna prawie nic nie wiedziała o istnieniu "Znaków Pokuty". Inaczej było w Polsce, tu nawet państwowe media zamieszczały - choćby i niewieką - informację o pobycie (w końcu nie tak liznych) grup z NRD. Decydujące było jednak to, ?e pisma zbli?one do Kościoła - z "Tygodnikiem Powszechnym" i "Znakiem" na czele - podjęły skromny znak pojednania, który pojawił się we wschodniej części Niemiec, a następnie przez kilkadziesiąt lat wspierały i chroniły tę ideę. Nigdy nie zapomnę jak?e wielkodusznej, przejmująco dalekowzrocznej i prawie euforycznej analizy, jaką Anna Morawska napisała po swym spotkaniu z młodymi chrześcijanami z NRD. Dotyczyła ona psychologii pokoju.
Ta otwartość, ta wspaniałomyślna gotowość do przebaczenia i pojednania, z jaką spotkaliśmy się wówczas, zawstydziła nas, stając się dla nas równocześnie wyzwaniem - osobistym i intelektualnym. Prawie wszyscy, którzy w tych pierwszych latach trafili do Polski ze "Znakami Pokuty", pozostali Polsce wierni. Dialog z Polską dodawał nam wtedy odwagi i pozwolił nam także wyraźniej dostrzec bezprawie panujące w NRD. Nie jest przypadkiem, że wielu z tych, którzy kiedyś brali udział w pracy "Znaków Pokuty" w Polsce, jesienią 1989 roku należało do grup opozycyjnych, przygotowujących w szeregach pokojowej rewolucji w NRD zjednoczenie Niemiec; to zjednoczenie, które było jednym z warunków pokoju i normalizacji w relacjach między Polakami a Niemcami.