Frankfurter Allgemeine Zeitung, 13. 07.1996

Ojczyzna - Polska, ojczyzna Niemcy, ojczyzna - Europa

Konrad Weiß


Dom, w którem się urodziłem, stał w pewnym śląskim miasteczku, które dzisiaj jest polskie: Lauban - Lubań. Przodkowie moi byli biednymi chałupnikami, tkaczami, rzemieślnikami i chłopami, czasem, gdy bywało trudniej, musieli chwytać się dorywczych prac. Przez ponad dwa stulecia żyli na Dolnym Śląsku i w gó;rach w okolicach Glatz (Dziś Kłodzko); głębiej w przeszłość nie sięgają już; rodzinne dokumenty. Nie pamiętam mojego ojca (choć moż;e powinienem, bo urodziłem się w 1942 r.). Był urzędnikiem, głęboko wierzącym katolikiem i nie był nazistą. Przed słuźbą w Wehrmachcie uchronił go fakt, ż;e był niepełnosprawny fizycznie. Nie, ojciec nie był w ruchu oporu, ale był dobrym, łagodnym człowiwkiem, któ;ry - tak mi opowiadano - duż;o pomagał innym w tych trudnych czasach. Unmarł wiosną 1945 roku; zabiły go trudy ucieczki przed zbliż;ającym się frontem wschodnim w zimie 1945.

Ta ucieczka, ból mojej matki po stracie męża i stracie ziemi rodzinnej - wszystko to odcisnęło się na moim dzieciństwie. Dom, który rodzice moi zbudowali na cenę wielkich wyrzeczeń, został zniszczony w czasie wojny. Podczas walk w 1945 r. miasto, w którym się urodziłem, przechodziło wile razy z rąk do rąk. Pewne zdjęcie z ostatnich tygodni wojny obiegło cały świat: pokazuje ono Hitlera na zrujnowanym rynku mojego rodzinnego miasteczka, które Wehrmachtowi udało się na krótko odbić z rąk rosyjskich, oraz dzieci, mnóstwo dzieci w ciężkich bojowych helmach. To wszystko, co wtedy jeszcze pozostało niemieckiemu Wehrmachtowi jako mięso armatnie.

Miasto, w którym się urodziłem, jest dla mnie miastem obcym; nie łączą mnie z nim żadne żywe wspomnienia, żadne nostalgiczne uczucie. Fakt, że jest to dziś polskie miasto, nie przysparza mi bólu. Moją Heimat, moją ziemią ojczystą, stały się inne miasta; miasta, w których żyłem, kochałem i myślałem, i w których zbierałem moje życiowe doświadczenia. W tym sensie mogę powiedzieć, że moją Heimat stały się także konkretne miejsca w Polsce; ale nie jest nią moja śląskie miejsce urodzenia.

Naturalnie moja matka odczuwała to wszystko inaczej. Aż do śmierci cierpiała z powodu utraty ojczyzny: właśnie Lauban pozostał na zawsze jej ojczyzną. Wielki był ból mojej matki, wiedziała jednak, że jej strata była konsekwencją przegranej wojny, wojny zbrodniczej, która rozpoczęli i z przerażającym okrucieństwem prowadzili Niemcy. Nigdy z ust matki nie usłyszałem słowa nienawiści wobec Polaków, którzy dziś żyją w mieście Lubań. Nie, matka nie była wcale wolna od uprzedzeń pod adresem Polaków; zakorzeniły się one zbyt głęboko w świadomości jej pokolenia. Ale matka chciała, żeby ci, którzy dziś żyją na Śląsku, tam znale?li swą Heimat i w tej Heimat mogli czu? się bezpiecznie. Ta prosta kobieta, moja matka, była osobą wielką: krzywdę jej wyrządzoną potrafiła przyją? jako pokutę za zbrodnie, które popełniono w imieniu narodu niemieckiego. Matka żyła w świecie prostej pobożności, w której żywe było doświadczenie winy i przebaczenia, skruchy i pokty, dzięki którym dopiero możliwe staje się pojednanie.

Z podobnym duchem, z podobnym myśleniem jak u mojej matki spotkałem się potem w Polsce, podczas mego pierwszego pobyto w roku 1965 na pielgrzymce ze Zgorzelca do Auschwitz z "Akcją Znaków Pokuty" (Aktion Sühnezeichen) i wiele razy podczas późniejszych podróży. Anna Morawska, Stanisław Stomma, Tadeusz Mazowiecki, Jacek Susuł, Józefa Hennelowa, Jerzy Turowicz, Mieczysław Pszon - to byli nasi rozmówcy z kręgów inteligencji katolickiej. Fascynowały mnie wówczas te rozmowy, te intelektualne debaty, te projekty polityczne, odważne i sięgające w daleką, trudno wtedy wyobrażalną przyszłość. Kiedy wspominam dziś tamte lata, wydaje mi się, że dwi rzeczy zadecydowały przede wszystkim o tym, iż możliwe stało się wytworzenie zaufania i jakiejś głębokiej łączności - były to: głęboko przeżywana wiara, traktowana jako coś oczywistego, oraz bezwarunkowa gotowość do pojednania. "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie" - to zdanie zapoczątkowało pokój między Polakami i Niemcami.

Przyjeżdżaliśmy do Polski z Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Pojednanie, którego pragnęliśmy, było w oczach komunistycznych władców NRD zbędne. Między oboma "braterskimi krajami" istniały traktaty, była "granica przyjaźni na Odrze i Nysie", były rozmaite kontakty polityczne, gospodarcze i kulturalne. NRD zaliczyła się po wojnie do grona zwycięzców, ogłaszając się ostoją antyfaszyzmu. W marksistowskiej nauce o zbawieniu nie było miejsca na winę i skruchę, na przebaczenie i pojednanie. Nie pojmowano przy tym, że po wojnie, w której Polaków i Niemców rozdzieliła najpotworniejsza do wyobrażenia wrogoś?, pa?stwowe dekrety i umowy mogły by? wprawdzie przesłanką dla pojednania, nigdy jednak nie były w stanie same z siebie do tego pojednania doprowadzi?. Pojednanie pozostawało "zastrzeżone" dla Kościołów i oddolnych grup, takich jak "Akcja Znaków Pokuty", i dla wielu zaangażowanych, pełnych dobrej woli ludzi, wśród których bez wątpienia znaleźli się także co poniektórzy towarzysze partyjni. Bolesnym, ale i otrzeźwiającym doświadczeniem okazał się fakt, że wszystkie te oddolne starania o pojednanie ze wschodnim sąsiadem były na wszelkie możliwe sposoby utrudniane przez pa?stwo NRD-owskie oraz przez partię SED (Socjalistyczną Partię Jedności Niemiec).

W roku 1965, gdy po raz pierwszy jechałem do Polski, wcale nie było dla nas takie oczywiste, że my, Niemcy, zostaniemy dobrze przyjęci. A już najmniej liczyliźmy na to, że będzie to powitanie serdeczne. Zbyt świeża była pamięć o wojnie i o cierpieniu, jakie Niemcy zadali Polakom i polskiej ziemi. Rany długo jeszcze miały pozostać nie zabliźnione. Do odważnych pionierów pojednania należeli Niemcy Lothar Kreyssig oraz Günter Särchen, w Polsce byli to przede wszystkim członkowie Klubów Inteligencji Katolickiej. Wspierali oni pracę pierwszych grup "Znaków Pokuty" w Auschwitz i w Majdanku i pozostali naszymi najważniejszymi partnerami aż do upadku NRD. Nie należy też zapomnieć, że działalność "Akcji Znaków Pokuty" na terenie Polski zapocz?tkowała wschodnia część "Akcij" - z NRD - działająca w warunkach bardzo trudnych, wbrew wolo władz i prawie że w konspiracji.

"Akcja Znaków Pokuty" obejmowała naturalnie tylko niewielką grupę ludzi - mniejszość, która ginęła w 16-milionowym społeczeństwie NRD. Mogła ona (co zresztą odpowiadało jej intencjom) być znakiem, znakiem pokuty, niczym więcej. Publiczne oddziaływanie "Akcji" na społeczeństwo NRD ograniczało się do tej przestrzeni, jaką stwarzały Kościoły; o pielgrzymkach pokutnych "Akcji" i jej organizowanych w Polsce obozach państwowe media NRD nie informowały. Podobnie zresztą było w Niemczech Zachodnich, gdzie szersza opinia publiczna prawie nic nie wiedziała o istnieniu "Znaków Pokuty". Inaczej było w Polsce, tu nawet państwowe media zamieszczały - choćby i niewieką - informację o pobycie (w końcu nie tak liznych) grup z NRD. Decydujące było jednak to, ?e pisma zbli?one do Kościoła - z "Tygodnikiem Powszechnym" i "Znakiem" na czele - podjęły skromny znak pojednania, który pojawił się we wschodniej części Niemiec, a następnie przez kilkadziesiąt lat wspierały i chroniły tę ideę. Nigdy nie zapomnę jak?e wielkodusznej, przejmująco dalekowzrocznej i prawie euforycznej analizy, jaką Anna Morawska napisała po swym spotkaniu z młodymi chrześcijanami z NRD. Dotyczyła ona psychologii pokoju.

Ta otwartość, ta wspaniałomyślna gotowość do przebaczenia i pojednania, z jaką spotkaliśmy się wówczas, zawstydziła nas, stając się dla nas równocześnie wyzwaniem - osobistym i intelektualnym. Prawie wszyscy, którzy w tych pierwszych latach trafili do Polski ze "Znakami Pokuty", pozostali Polsce wierni. Dialog z Polską dodawał nam wtedy odwagi i pozwolił nam także wyraźniej dostrzec bezprawie panujące w NRD. Nie jest przypadkiem, że wielu z tych, którzy kiedyś brali udział w pracy "Znaków Pokuty" w Polsce, jesienią 1989 roku należało do grup opozycyjnych, przygotowujących w szeregach pokojowej rewolucji w NRD zjednoczenie Niemiec; to zjednoczenie, które było jednym z warunków pokoju i normalizacji w relacjach między Polakami a Niemcami.


Israelische Jugendgruppe beim Besuch in Auschwitz-Birkenau © Konrad Weiß
Cicho pod prąd
reżyseria Tomasz Kycia i Robert Żurek

W latach 70. wydawało się, że w stosunkach między wschodnioniemieckim państwem "robotników i chłopów" i jegp polskim odpowiednikiem - oraz między społeczeństwami obu krajów - następuje jedank normalizacja. Ruch bezwizowy, tak cenny dla odciętych od świata obywateli NRD, sprawił, że Polska stała się krajem, do którego chętnie podróżowali na urlop. Z kolei różnice w sytuacji gospodarczej sprawiły, że na piewem czas NRD stała się atrakcyjna także dla Polaków. Coraz częstsze były osobiste kontakty; kontaktów poszukiawały także parafie czy nawet zakłady pracy. Szybko jednak okazało się, że było to budowanie na piasku. W społeczeństwie NRD, zwłaszcza we wschodnich regionach graniczących z Polską oraz w Berlinie, zaczęła narastać niechęć do Polaków, którzy przyjeżdżali do NRD na zakupy. Odżyły stare uprzedzenia. Mściło się teraz przekonanie marksistów, że przyjaźń między narodami, jak to nazywali, możliwa jest bez pojednania i porozumienia pomiędzy ludźmi, bez wyznania win, bez skruchy i przebaczenia. Marksiści wierzyli, że zmienione warunki społeczno-gospodarcze wyprodukują "nowego człowieka", że umowy międzypaństwowe są w stanie "odgórnie" uczynić z ludzi przyjaciół. Żałosna koncepcja. Marksiści przegrali przede wszystkim dlatego, że absolutnie nei rozumieli człowieka.

Kiedy powstała "Solidarność", stosunki między NRD a Polską załamały się. Trzeba to powiedzieć bez żadnych upiększeń: dla niemieckich bojowników realnego socjalizmu Polska stała się krajem wrogim. Honecker nie miał oporów przed tym, aby - jako Niemiec - oferować (znowu) Rosjanom usługi niemieckich żołnierzy dla zdławienia polskiej wolności. 30 października 1980 roku granice zostały hermetycznie zamknięte, dla wielu podróż z NRD do Polski stawała się niemożliwa na cał lata. Partyjna maszynka propagandowa SED pracowała na pełnych obrotach, rozsiewając oszczerstwa na temat Polski i ożywiając antypolskie resentymenty. Dla celów tej wojny ideologicznej ożywiono nawet nieludzki język narodowego socjalizmu: w NRD-owskich mediach pojawiły się takie określenia rodem z nazistowskiej propagandy - jak Zusammenrottung (zbiegowisko), Wühltätigkeit (wichrzycielstwo), Chaos, Anarchie, Terror, Provokation, Konterrevolution. Tych słów nie mogło zabraknąć, gdy w propagandzie SED pojawiała się nazwa "Solidarność". Partynje "Neues Deutschland" ("Nowe Niemcy", centralny organ SED) ostrzegał przed "polnisches Fieber" ("polską gorączką"). Strach, jaki odczuwali komuniści, musiał być naprawdę ogromny.

Naturalnie, nie pozostało to bez śladu. Wielu w NRD poszło na lep tej propagandy; prawdopodobnie nawet większość społeczeństwa. U pozostałej mniejszości wywołało to jednak odruch sprzeciwu. Ludzie, kiedyś izolowani, odnajdywali się nagle w sympatii dla "Solidarności". Było to wraźne zwłaszcza po ogłoszeniu w Polsce stanu wojennego. "Solidarność" stała się tematem sporów, a nastawienie do niej - linią podziału, także w NRD. Odważna walka Polaków obudziła nadzieję za zmiany również wśród Niemców, podobnie jak ponad 10 lat wcześniej "Praska Wiosna" - lecz tym razem nieporównanie silniej. Nie ulega wątpliwości, że "Solidarność" przyczyniła się istotnie do powstania opozycji w NRD, chociaż potrzeba było jeszcze prawie 10 lat, żeby opozycja ta stała się masowym ruchem społecznym, któremu realny socjalizm już nie podołał.

Z moich obserwacji wynika, że to niezwykłe oddziaływanie "Solidarności" na sytuację w NRD pozostało w Polsce prawie nie zauważone. Być może powodem tego była z jednej strony totalna izolacja NRD po 1980 roku, która dotknęła naturalnie również sympatyków "Solidarności" w NRD. Drugim powodem była chyba głośna i niezwykle skuteczna akcja pomocy, jakiej Polacy doświadczyli w stanie wojennym ze strony Niemiec Zachodnich i której nie mogli nie zauważyć. W tych latach NRD wstrzymała niemal całkowicie gospodarczą współpracę i pomoc dla Polski. Z kolei udzielenie Polakom indywidualnej pomocy z terenu NRD było w tym czasie prawie niemożliwe. Prawie, bo gdy mimo wszystkich utrudnień po ogłoszeniu stanu wojennego pojawiły się w NRD wezwania (naturalnie oddolne), aby indywidualnie pomóc Polsce, wielu jej obywateli wzięło w tym udział, solidaryzując się z polskim ruchem reform. Przypuszczam jednak, że po tym wszystkim, co Polacy słyszeli przedtem z NRD na swój temat, nawet taka oddolna pomoc mogła być odbierana jako coś cynicznego. I znowu naprawanie zerwanych mostów miało pozostać zadaniem dla - utrwalonych już i sprawdzonych - kontaktów międzyludzkich w Posce i w NRD. W gruncie rzeczy trzeba jednak przyznać, że do dziś nie zagoiły się rany, które SED zadała Polakom w imieniu wschodnich Niemców. I ciągle jeszcze w umysłach ludzkich odzywają się echa antypolskiej propagandy komunistycznej: przejawiają się one m.in. we wrogości wielu Niemców wschodnich wobec obcych, w ich arogancji połączonej z poczuciem wyższości.

I znowu potrzeba będzie wielu lat, zanim zabliźnią się rany i znikną bariery, które wzniesiono między Polakami a Niemcami wschodnimi. Tym razem jednak fundamenty są solidniejsze niż po wojnie: Polska i Niemcy zawarły traktaty o granicy i o sąsiedztwie jako suwerenne państwa. Politycy, którzy negocjowali te traktaty, i parlamenty, które je ratyfikowały, mieli demokratyczną legitymizację. Jednym z głównych architektów tych traktatów był Mieczysław Pszon, który w 1989 r. został mianowany przez premiera Tadeusza Mazowieckiego pełnomocnikiem ds. rokowań z Niemcami. Jego - dowiedzione życiem - zainteresowanie Niemcami z RFN, ale także z NRD, jego bezwarunkowa gotowość do pojednania oraz głęboka znajomość nurtów politycznych i stosunków społecznych w obu częściach Niemiec miały fundamentalne znaczenie dla powodzenia tych negocjacji. Także dla mnie był to ważny dzień, gdy 17 października 1991 r. mogłem, jako poseł do Bundestagu, głosować za ratyfikacją tych traktatów.

Są one bowiem mocnym fundamentem dla rozwoju dobrych stosunków między Niemcami a Polakami, a także dla łagodzenia pojawijących się konfliktów. Pierwszą próbę te nowe stosunki przeszły w 1993 r., gdy w związku z zaostrzeniem niemieckiego prawa azylowego rząd RFN wywierał niezwykle silne naciski na rząd Polski. Protestowałem wtedy gwałtownie w Bundestagu przeciwko arogancji rządu RFN. Dla mnie jako Niemca ze Wschodu było czymś bolesnym patrzenie na to, jak Polska zepchnięta zostaje do roli pomocnika, który będzie musiał odsyłać niedoszłych azylantów, wykonując brudną robotę za rząd niemiecki prowadzący błędną politykę azylową. Przede wszystkim jednak sądzę, że to zaostrzone prawo azylowe wzniosło nowe mury między Polską a Niemcami. Tymczasem celem wschodnioniemieckiego ruchu obywatelskiego było właśnie burzenie wszelkich murów i barier. A więc i w tej kwestii posnieśliśmy klęskę.

Jednym z głównych celów niemieckiej polityki pozostaje dziś utorowanie Polsce drogi do Unii Europejskiej, do wspólnej europejskiej ojczyzny, Heimat Europa. Zastrzeżenia Zachodu wobec szybkiego przystąpienia zreformowanych krajów Europy Wschodniej do Unii uważam za niesłychanie egoistyczne. Oczywiście, zjednoczenie to wiązałoby się z mnóstwem problemów natury gospodarczej czy socjalnej. Decydująca jest jednak wola polityczna. Właśnie Polska, która wniosła tak wiele w wyzwolenie Europy od realnego socjalizmu, która poniosła tak duże ofiary w imię wolności (także wolności dla Niemców z NRD), ma prawo domagać się od Europejczyków bezwarunkowej solidarności. Europa bez Polski jest uboższa.

Przetłumaczył Wojciech Pięciak
© Konrad Weiß 1996-2024